Lucy rozłączyła się i przyspieszyła kroku. Po chwili dotarła
do murku na skraju łąki. Plato, który wyrósł jak spod ziemi, pochwycił ją wpół. – Lucy – powiedział. Z jednej strony jego głowy płynęła krew. Był bez marynarki, a koszulę na ramieniu miał poszarpaną i również zakrwawioną. Jego twarz miała popielaty odcień. – Lucy, ona zabrała Madison, a teraz chyba ma już i J.T. – Och, nie. Och, Boże – wyszeptała Lucy, zdjęta zgrozą. – Mówisz o Barbarze? Gdzie ona jest? – Wodospad. Strzelała do mnie. Zaraz zemdleję. Dzwoń na policję. – Skrzywił się, z trudem chwytając oddech. – Gdzie jest Sebastian? – Gdzieś poszedł. – To dobrze. Lucy potrząsnęła głową. – Mowery ma mojego teścia. Plato zaklął, osuwając się w rosnące pod murem paprocie. – Policja już jedzie. Idź do domu. – Twoje dzieci... – W tym stanie i tak im nie pomożesz, a poza tym nie znasz drogi. Ja pójdę. Znam skrót. – Zawaliłem sprawę – jęknął Plato. – Nie wiedziałem, że Madison zna Barbarę i że ją lubi. Powinienem był to przewidzieć. – Nie przyszło mi do głowy, żeby ci powiedzieć. Przepraszam. – Na szczęście ta pieprzona suka nie umie za dobrze strzelać. Lucy szybko sprawdziła jego rany. Były nieprzyjemne, ale nie zagrażały życiu. Podała mu komórkę. – Przed chwilą dzwoniłam na policję. Zadzwoń jeszcze raz. Dasz radę dojść do domu? Plato popchnął ją na ścieżkę. – Idź. Ta kobieta jest obłąkana. Musisz bardzo uważać. Staraj się zyskać na czasie, dopóki nie przyjedzie policja. – Wyciągnął do niej wielki, czarny pistolet. – Weź to. – I co mam z tym zrobić? Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. – Masz rację. Jeszcze byś sobie odstrzeliła stopy. Idź już. Barbarę bolały już nogi, ale nadal ze wściekłą determinacją wspinała się w kierunku wodospadu. – Teraz się przekonasz, że twoja matka wcale o ciebie nie dba. Sama zobaczysz – powtarzała przez całą drogę. – Moja matka nigdy nas nie uderzyła ani nie groziła pistoletem! – Ale zrobiła coś o wiele gorszego. Gdyby nie urządziła wam prania mózgów, to nie musiałabym ci grozić bronią. To jej wina. A ja to robię dla twojego dobra. Sama się przekonasz, co ona z wami zrobiła. Tym razem Madison nie odpowiedziała. J.T. również szedł z nimi. Barbara znalazła go w stodole, gdzie próbował się ukryć. Musiała wystrzelić w jego stronę, by się jej podporządkował, ale strzał zrobił swoje. Od tamtej chwili J.T. nie odezwał się ani słowem. Był przestraszony. On też przeszedł pranie mózgu. Barbara zamierzała wysłać tę dwójkę dzieciaków do Waszyngtonu na dobrą terapię. Nie chciała, by wychowawcze metody ich matki pozostawiły trwałe blizny na ich psychice. Teraz wreszcie miała jasne widoki na przyszłość.