- Naprawdę tak myślę. Wstawiłaś się za mną, a przecież jestem nikim. Nie musiałaś tego robić. Przecież nawet mnie nie znasz. Ty jedyna w całej budzie nie potraktowałaś mnie, jakbym była zakaźnie chora, chociaż dziewczynom nie mogło się to podobać.
Gloria wzruszyła ramionami. - A co mnie one obchodzą? - Sama widzisz - Liz pokiwała głową. - Trzeba odwagi, żeby gwizdać na to, co myślą inni. - Niekoniecznie. Nie lubię tych idiotek, nie mam z nimi nic wspólnego. - Nie masz w ogóle przyjaciół? - Liz poniewczasie ugryzła się w język i oblała rumieńcem. - To znaczy... - stropiona podniosła rękę do ust - przepraszam, chciałam powiedzieć coś innego. Czy ty... - Daj spokój, nie tłumacz się. Nie, nie mam przyjaciół. W każdym razie nie mam prawdziwych przyjaciół. Zawsze tak było i bardzo mi to odpowiada. - Jesteś pewna? - Owszem. - Gloria wysoko uniosła głowę. - Widzisz tu jakiś problem? Zaskoczona gwałtownością, z jaką Gloria zareagowała na jej pytania, Liz cofnęła się o krok. - Nie, nie. Ja tylko... - zamilkła, czując, że zupełnie się zaplątała. - Nieważne. Muszę wracać do sekretariatu. - Zaczekaj. - Gloria położyła jej rękę na ramieniu. - Przepraszam. Zachowałam się paskudnie. Co chciałaś powiedzieć? Liz zaczerwieniła się, wzięła głęboki oddech. - Nie zamierzałam cię krytykować... ja tylko... chciałabym... chciałabym być twoją przyjaciółką, bardzo, Glorio. Gloria patrzyła na nią przez chwilę, po czym odwróciła głowę i zaczęła bawić się zamkiem swojej torebki, otwierając go i zamykając nerwowo. Może dlatego, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem? Liz łzy zakręciły się w oczach. Po co wyskoczyła z tą głupią deklaracją? „Chciałabym być twoją przyjaciółką...”. Żałosne słowa. Wbiła wzrok w podłogę. Zaraz się rozpłacze jak małe dziecko. Przełknęła z trudem ślinę i cofnęła się w kierunku drzwi. - Zapomnij o tym, co powiedziałam. To było... głupie. Do zobaczenia. Odwróciła się i ruszyła do wyjścia. - Zaczekaj! Stanęła, ale nie śmiała odwrócić głowy. - Mam ci powiedzieć prawdę? - zapytała Gloria. – Nie miałaś racji. To ty jesteś odważna, nie ja. Ja nie musiałam nigdy znosić wyniosłych min tych snobek. Mnie chroni nazwisko i forsa mojej rodziny, a ty masz w sobie siłę, na którą mnie nigdy nie byłoby stać. Liz odwróciła się powoli. Zobaczyła przed sobą zupełnie inną Glorię od tej, która łamała wszystkie zakazy i kpiła sobie z cudzych opinii. Ta nowa Gloria stała na środku łazienki z opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Była niepewna, zagubiona. I bardzo samotna. - Miałaś rację - ciągnęła. - Nie mam prawdziwych przyjaciół, bo nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko. - Dlaczego? - zapytała Liz. - Dlaczego chowasz się w skorupie? - Ludzie myślą, że jestem odważna. Mówią: „Gloria St. Germaine nie boi się niczego”. I bardzo dobrze. Niech mnie tak widzą. Gdyby się do mnie zbliżyli, dowiedzieliby się, jaka jestem naprawdę. - Jesteś o wiele odważniej sza, niż ci się wydaje. - Tak? - Gloria uśmiechnęła się. - Ty też. Na korytarzu rozległy się kroki. Ktoś szedł do łazienki. Nie byle kto: siostra Marguerita i jej asystentka, siostra Josephine. Gloria mrugnęła do Liz i przyłożyła palec do ust. Liz skinęła głową, tymczasem przyjaciółka ukryła się błyskawicznie w ostatniej kabinie, wskoczyła na sedes i przymknęła starannie drzwi, zostawiając niewielką szparę. W sekundę później do łazienki weszły obydwie siostry. Liz uśmiechnęła się promiennie na ich widok. - Dzień dobry. - Witaj, kochanie - odpowiedziała dyrektorka. - Szukamy Glorii St. Germaine. Widziałaś ją może? Liz poczuła, że oblewa się rumieńcem. Miała nadzieję, że siostrzyczki nic nie zauważyły. - Tak, widziałam. Przed chwilą stąd wyszła. - Doprawdy? - Siostry spojrzały podejrzliwie w kierunku kabin, potem po sobie. - Nie spotkałyśmy jej na korytarzu. - To dziwne, bo była tutaj chwilę temu. Okropnie się czuła. Kiedy weszłam, siedziała skulona na podłodze. – Liz zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - Miała straszne bóle. - Bóle, powiadasz? - powtórzyła siostra Josephine. - Biedactwo. - Namawiałam ją, żeby zadzwoniła z sekretariatu po matkę, ale powiedziała, że ma dzisiaj klasówkę, na której musi zostać. Poszła pewnie do klasy. - Rozumiem. - Siostra Marguerita odwróciła się do wyjścia. - Dziękuje ci, Liz. Zajrzymy do klasy. - Zatrzymała się jeszcze w progu. - A ty co? Nie powinnaś być o tej porze w sekretariacie? - Tak, siostro. Wracam tam zaraz. Chciałam jeszcze... umyć ręce. - Zatem do zobaczenia. - Tak jest, siostro. Ledwie siostrzyczki zniknęły za drzwiami, Gloria wychynęła z kabiny i podbiegła do Liz. - Byłaś wspaniała - szepnęła. - Uwierzyły we wszystko, co im powiedziałaś. Liz wyciągnęła przed siebie drżące dłonie. - Biedne, choć zdolne stypendystki mają wiele do stracenia. O Jezu, okropnie się bałam. Byłam pewna, że wszystko się wyda. Gloria uściskała roztrzęsioną dziewczynę. - Byłaś naprawdę wspaniała. - Czułam się tak, jakbym miała za chwilę zemdleć. - Trzymaj ze mną - powiedziała Gloria ze śmiechem.