- No i bardzo dobrze - rzekła cicho.
- Ja nie płaczę nad sobą, mamo. Ani przez Christophera. - Chodzi ci o dzieci, tak? - No właśnie... Matka wyciągnęła ręce i Lizzie pozwoliła się objąć. - Nie wiem, czy Jack to wytrzyma. - Myślę, że tak - powiedziała Angela. - On jest naprawdę niezwykły. ~*~ Listy zostały znalezione dopiero po kilku dniach. Lizzie biła się z myślami, czy ma oddać dzieciom te adresowane do nich, bo dla Edwarda i Jacka, a może też dla Sophie, stanowiłyby wyraźny dowód na to, że ich ojciec popełnił samobójstwo, fakt, który na razie był poddawany dyskusji. - Tego już za wiele - powiedziała Lizzie do Angeli. - Chłopcy chyba z grubsza już wiedzą... - To za duże obciążenie. Trzeba wymyślić coś bardziej wiarygodnego. - Czyli kolejne kłamstwa - zauważyła Angela bez potępienia w glosie. - I tak cię wkrótce dopadną. Sophie najpierw bała się nawet dotknąć listu. Poprosiła matkę o przeczytanie, potem wyrwała go Lizzie z ręki i uciekła z płaczem do swojego pokoju. - Sam nie wiem, czy chcę go już przeczytać - zastanawiał się nieco później Edward. - Zrobisz to, jak będziesz gotów - odrzekła Lizzie. - To zależy tylko od ciebie. - A ty swój przeczytałaś? -Tak. - Był okropny? - Nie, wcale. Pełen miłości, i - Jak tata... Jack, który przerwał już swą dobrowolną izolację, odnalazł Lizzie w gabinecie i oddał jej swój list. - Może ci to pomoże - rzekł. - Na pewno tego chcesz? Czy nie jest nazbyt osobisty? - Chyba chciałbym, żebyś go przeczytała. Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Łzy znów popłynęły jej z oczu, kiedy czytała, trzymając arkusik w dwóch palcach. - Piękny list, prawda? - powiedziała na koniec - Tylko bardzo, bardzo smutny. Tobie pomógł? - Trochę. wyczuła, że wreszcie chciał z nią porozmawiać. - Strasznie to trudne, co? Jack pokiwał głową. - To wszystko razem... Wiedziała, że wspomina ostatnią noc, i czekała na dalszy ciąg. - Wciąż mam wrażenie... - znów urwał. - Jakie, kochany? - Że to moja wina. - Ależ skąd! - wykrzyknęła z oburzeniem. - Przecież odszedł przeze mnie. - Słowa z trudem